Add products by adding codes
DEAFHEAVEN Sunbather (10th Anniversary) 2LP COLOURED
- Vinyl | LP | Album | Coloured
To już 10 lat... szok. Kiedy album ten ujrzał światło dzienne, dym w środowisku był niesamowity. Hipsterzy i magazyny muzyczne, od tych totalnie zmetalizowanych, po „Pitchfork” kręciły fikołki nad zajebistością tego materiału. Muzycy znanych kapel również wymieniali „Sunbather” jako muzyczny absolut i prawdopodobnie album roku 2013. W czym więc tkwi problem?
No właśnie... Strażnicy metalu, czyli tzw. stara gwardia nie mogła znieść tego, że Deafheaven było określane mianem black metalu. Gdzie fiordy, śnieg i wojna!? No nie było tego... Była natomiast różowa okładka i dwóch gości którzy wyglądali jakby grali post punka. Ktoś może powiedzieć: „No i co?” W metalowym świecie jednak wszystko musi być true, od początku do końca. Nie oznacza, to że „Sunbather” jest albumem w stu procentach blackowym, a jedynie wyznawcy chociażby Darkthrone nie chcą przyjąć tego do wiadomości. Black metal jest tu jednym ze środków wyrazu.
Panowie przede wszystkim są zespołem alternatywnym, który bawi się muzyką i konwencją. Wspomniany gatunek miesza się tutaj z shoegaze’owym graniem, post rockiem, czy nawet klimatami indie. Dzięki temu Deafheaven uzyskało niesamowitą przestrzeń dźwięku i jednocześnie nowe, intrygujące brzmienie. Brzmienie, które z jednej strony jest monumentalne, czasami wręcz depresyjne, ale zarazem potrafi ukoić serce i duszę słuchacza, Już otwierający wydawnictwo „Dream House” jest genialnym wstępem do tego świata. Z jednej strony blasty, podwójna stopa i histeryczny, blackowy wokal, a z drugiej piękno balansujące na granicy jawy i snu. Kerry McCoy, czyli gitarzysta i lider kapeli popisał się tutaj absolutną muzyczną finezją i genialnymi pomysłami. Nie ma w tym niesamowitej techniki, czy łamanych matematycznych riffów, ale za to jest totalny muzyczny polot.
Absolutne oderwanie od rzeczywistości przychodzi w numerze tytułowym. Panowie dają tu upust swoim artystycznym fascynacjom. Ten 10-minutowy numer to kalejdoskop piękna ukrytego w muzycznym chaosie i gitarowym brudzie. Jest w tym również pewien romantyzm, który gdzieś tam prowadzi ten numer do spektakularnego finału pełnego emocji i ściany dźwięku. Kiedy George Clarke wykrzykuje “It’s 5 AM and my heart flourishes at each passing moment. Always and forever” po lekko curowskim fragmencie zawsze wzruszenie chwyta mnie za gardło... Panowie tym numerem rozwalili system i stworzyli coś bezdyskusyjnie pięknego. W dniu kiedy poznałem ten krążek, ten numer katowałem bez przerwy i byłem zahipnotyzowany tym, co tam usłyszałem.
Nie znaczy to, że reszta numerów jakoś odstaje, wręcz przeciwnie. Mamy tutaj chociażby eksperymenty w postaci „Please Remember” z gościnnym udziałem Neige z Alcest. Ciekawy numer, ale na bank nie tak poruszający jak chociażby kolejny emocjonalny kolos w postaci „Vertigo”. W numerze tym zaserwowali nam wodospad poruszających dźwięków, które są jedną z wizytówek tego krążka. No i znów ta ściana gitar, coś pięknego! „Sunbather” to dla wielu opus magnum Deafheaven, w tym także dla mnie. Lubię ich kolejne albumy, jednak miałem wrażenie, że „New Bermuda” czy „Ordinary Corrupt Human Love” giną w cieniu tej płyty. Uważam również, że krokiem idealnym było odejście od tego blackgaze’owego stylu i rozpoczęcie nowej drogi w postaci „Infinite Granite”. Kolejny album w tym stylu raczej by pogrzebał ten zespół, przynajmniej dla mnie.
Nie zmienia to jednak faktu, że Deafheaven to kapela doskonała, która podąża własną drogą i zapewne jej muzycy nieraz nas zaskoczą. „Sunbather” to klasyk i jedna z najważniejszych płyt ostatnich lat, czy to się komuś podoba, czy nie.
Tracklista:
A1 Dream House
A2 Irresistible
B1 Sunbather
B2 Please Remember
C Vertigo
D1 Windows
D2 The Pecan Tree