Dodaj produkty podając kody
CHAPPELL ROAN The Rise And Fall Of A Midwest Princess 2LP
- Vinyl, 2 LP, Album
Chappell Roan od kilku miesięcy nie schodzi z pierwszych stron muzycznych magazynów. Nagrody Grammy, wyróżnienia od innych artystów – dzieje się! Oczywiście, rosnąca popularność idzie w parze z hejtem i wysypem „mądrych” komentarzy na Facebooku. Co ciekawe, większość tych opinii pochodzi od tych samych „znawców”, którzy są oburzeni nagrodami Grammy dla Beyoncé albo występem Kendricka Lamara na Super Bowl, więc… wiadomo.
Tak czy inaczej, jej debiutancki album „The Rise and Fall of a Midwest Princess” jest uznawany za objawienie na scenie muzycznej. Niezależnie od tego, czy mówimy o Pitchforku, czy NME – wszystkie opiniotwórcze media rozpływają się nad jej talentem. Każdy singiel, każdy koncert jest opisywany jako wydarzenie.
Teraz trochę się pochwalę, bo Roan nie była dla mnie postacią zupełnie nową. Trafiłem na nią już wcześniej za sprawą EP-ki „School Nights”. Szczerze? Poza fajną okładką nie było tam nic, co by mnie zachwyciło. A teraz ta sama artystka ma zmieniać świat muzyki popowej? Hmmm… no dobra. Pierwszą rzeczą, która od razu mnie przyciągnęła, była znowu okładka – mocno kojarząca mi się z Annie Lennox i jej kultowym albumem „Diva”. Sam tytuł natomiast od razu budzi skojarzenia z „The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars” Bowiego. To tylko podsyciło moją ciekawość. Pomyślałem sobie: jeśli ta muzyka będzie choć w połowie tak dobra jak inspiracje, to będzie dobrze.
Podszedłem do tego albumu na świeżo – nie czytałem recenzji, nie oglądałem opinii, chciałem wyrobić sobie własne zdanie. Wiemy, jak to jest – medialny szum często wynika z gigantycznego budżetu wpompowanego w danego artystę, więc lepiej nie poddawać się hype’owi. Gdy w końcu odpaliłem album, zatopiłem się w muzycznym świecie Roan. Faktycznie, zarówno tytuł, jak i cały koncept płyty mocno przypominają Bowiego. To opowieść o miłości, odkrywaniu siebie, akceptacji i poszukiwaniu miejsca, w którym można być sobą.
Muzycznie mamy tutaj pełne spektrum popu. Czasami jest współcześnie – momentami przypomina Lady Gagę czy Taylor Swift, a czasami zanurzamy się w glam pop, queer pop prosto z klubów drag queen, czy nawet w pstrokate lata 80. Te bardziej taneczne momenty są absolutnym strzałem w dziesiątkę! Posłuchajcie choćby „Super Graphic Ultra Modern Girl”, gdzie inspiracje Madonną mieszają się z wczesną Gagą – czysta miazga! Podobnie jest z lekko new wave’owym „Hot To Go!”, cudownym „Guilty Pleasure” czy „Pink Pony Club”. Mimo tego stylistycznego rozmachu Roan spina wszystko w jedną, spójną całość, dzięki swojej osobowości i talentowi. I warto podkreślić – inspiracja to nie kopia, a Chappell świetnie balansuje między wpływami a własnym stylem.
Nie powiem jednak, że zostałem absolutnie rozwalony. Nie płakałem ze szczęścia, nie padłem na kolana – ale rozumiem jej fenomen. A jeśli mam być szczery, to najbardziej zauroczyła mnie swoją romantyczną, melancholijną stroną. Taneczne numery są świetne, ale kiedy Chappell zrzuca brokat i cekiny, zaczyna się prawdziwa emocjonalna jazda. „Coffee”, „My Kink Is Karma” czy genialnie zaśpiewany „Kaleidoscope” to prawdziwe perły. W dzisiejszym plastikowym świecie, gdzie autentyczne emocje są rzadkością, te utwory nabierają jeszcze większej wartości.
Słychać w nich nie tylko jej wyjątkowy głos, ale też to, jak umiejętnie potrafi operować emocjami i przekazywać je w sposób, który trafia prosto do serca słuchacza. Bardzo istotną rolę odgrywają tu teksty – choć wynikają z osobistych doświadczeń Roan, są napisane w taki sposób, że każdy może się w nich odnaleźć. To bardzo osobista opowieść, którą można porównać do wyznań Billie Eilish czy mrocznego świata Ethel Cain z albumu „Preacher’s Daughter”. Spotkałem się nawet z opinią, że to queerowa, popowa odpowiedź na „To Pimp a Butterfly” Kendricka. Nie wiem, czy się z tym zgadzam, ale faktycznie oba albumy łączy rozmach i siła oddziaływania na odbiorców, mimo że są osadzone w zupełnie innych światach muzycznych.
„The Rise and Fall of a Midwest Princess” to bardzo udany debiut, który nie nudzi nawet na chwilę. Ma w sobie coś teatralnego, bajkowego, oderwanego od rzeczywistości, ale jednocześnie dotyka bardzo przyziemnych tematów, z którymi każdy z nas się mierzył lub wciąż mierzy. Czy Chappell zostanie z nami na dłużej? Tego jeszcze nie wiem – za wcześnie na nadawanie jej jakichkolwiek tytułów. Faktem jest jednak to, że postawiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Czy utrzyma ten poziom, czy wzleci jeszcze wyżej? Przekonamy się przy kolejnym albumie. A ja? Trzymam za nią kciuki, bo mocno mnie zauroczyła.
Tracklista:
A1 Femininomenon
A2 Red Wine Supernova
A3 After Midnight
A4 Coffee
A5 Casual
B1 Super Graphic Ultra Modern Girl
B2 Hot To Go!
B3 My Kink Is Karma
B4 Picture You
B5 Kaleidoscope
C1 Pink Pony Club
C2 Naked In Manhattan
C3 California
C4 Guilty Pleasure