Dodaj produkty podając kody
MICHAEL KIWANUKA Small Changes LP
- Vinyl, LP, Album
Michael Kiwanuka, ze swoim nostalgicznym, a zarazem świeżym podejściem do soulu, przebojem wdarł się na listy przebojów i stał się obowiązkowym punktem każdego festiwalu. Jego głos to coś wyjątkowego, coś, co tchnęło nowe życie w soul i pop, mimo że czerpał garściami z klasyki. Można by powiedzieć, że dodał do dobrze znanych schematów kawałek swojej duszy, tworząc zupełnie nową jakość. A prawdziwy wybuch jego kariery to oczywiście „Love & Hate” – album, który porwał nie tylko mnie od pierwszych minut premiery. Jeśli płyta zaczyna się od 10-minutowego kolosa w postaci „Cold Little Heart”, to już wiesz, że nie da się przejść obok niej obojętnie. Tym numerem Kiwanuka nie tylko zaprezentował swoje muzyczne DNA, ale przede wszystkim pokazał, jak wrażliwym artystą jest – od psychodelicznych brzmień po niemal mistyczne wokale, ten album to prawdziwy muzyczny rytuał.
A skoro o mistycyzmie mowa, nie sposób nie wspomnieć „Black Man In A White World”. Te chóry o kościelnym klimacie to prawdziwa petarda, a Michael, niczym pastor, przewodzi tej muzycznej ceremonii. Sukces? W pełni zasłużony, zarówno komercyjnie, jak i artystycznie. Dzięki temu ludzie ponownie odkryli jego debiut, „Home Again”, który po premierze „Love & Hate” zyskał nowe życie. Jeśli mam być szczery, debiut nie do końca mnie porwał. Był solidny, ale w moich uszach zbyt mocno trzymał się klasycznych wzorców – dużo Otisa, Marvina, dobrych wokali, ale brakowało tego „czegoś”. Za to „Love & Hate” miało wszystko – serce, świeżość i nowe spojrzenie na retro soul.
Niestety, trzeci album „Kiwanuka” nie porwał mnie już tak samo. Owszem, był dobry, ale miałem wrażenie, że to danie, które już jadłem, tylko podane w nowej aranżacji. Oczywiście, krążek odniósł sukces, ale nie zapisał się w sercach słuchaczy tak jak jego poprzednik. Były piękne momenty, jak „Piano Joint (This Kind of Love)” czy „Hard to Say Goodbye”, ale brakowało tego „wow” z „Love & Hate”. W rozmowach z ludźmi, kiedy pada jego nazwisko, zawsze wracamy do „Love & Hate”.
Po „Kiwanuka” Michael zniknął z mojego radaru. Pojawiły się jakieś duety z Gorillaz, ale kompletnie mnie nie porwały. Może to bardziej kwestia tego, że Albarn z Gorillaz już mnie nie ekscytuje, ale to tylko moje zdanie. Kiedy jednak zaczęły się pojawiać wzmianki o „Small Changes”, znów poczułem zainteresowanie. Fani czekali na ten album ponad 5 lat, a ja? Cóż, może nie czekałem tak bardzo, ale jego głos i klimat zawsze przyjmuję z otwartymi ramionami. Album miał być celebracją wolności, zarówno artystycznej, jak i wewnętrznego spokoju. W międzyczasie Kiwanuka został ojcem, co wpłynęło na jego postrzeganie świata, a tytuł płyty sugeruje, że wszystkie te zmiany słychać w muzyce.
Single „Floating Parade” i „Lockdown (part I & II)” od razu mnie oczarowały. Choć ten drugi początkowo za bardzo przypominał mi Gorillaz, z czasem odkryłem w nim więcej – floydowskie partie gitar wymazały wszelkie skojarzenia z Albarnem. Michael znów pokazał, że jest jednym z najlepszych wokalistów swojego pokolenia, a jego muzyka płynie prosto z serca. Kto wie, może dzięki temu albumowi wrócę do „Kiwanuka” z nowym spojrzeniem?
Produkcją „Small Changes” zajęli się Danger Mouse i Inflo – ci sami, którzy maczali palce przy sukcesie „Love & Hate”. Wygląda na to, że Michael Kiwanuka znów ma szansę rozłożyć nas na łopatki swoim głosem i muzyką. Czekam z niecierpliwością!
Tracklista:
1. Floating Parade
2. Small Changes
3. One And Only
4. Rebel Soul
5. Lowdown (part i)
6. Lowdown (part ii)
7. Follow Your Dreams
8. Live For Your Love
9. Stay By My Side
10. The Rest Of Me
11. Four Long Years