Dodaj produkty podając kody
OASIS Definitely Maybe (30th Anniversary) 2LP
- Vinyl, 2LP, Album
Czas leci jak szalony – to, co jeszcze wczoraj wydawało się świeże, dziś kończy 30 lat. Szokujące, prawda? Płyty są jak ludzie – jedne z czasem tracą swój blask, a inne wciąż czarują i emanują tą samą energią, co kiedyś. Bywało, że wracałem do albumów, które niegdyś były dla mnie absolutem, a dziś wywołują na mojej twarzy coś na kształt tego słynnego memowego kota z miną “huh?”. Ale do rzeczy, bo przecież o „Definitely Maybe” powiedziano już niemal wszystko. Czy mogę dodać coś nowego? Zobaczymy.
Debiutancki album Oasis to jedna z tych płyt, które nie wywołują u mnie krępujących przemyśleń typu „czy to aby na pewno jest takie dobre?”. Początki braci Gallagher to esencja brytyjskiego rocka lat 90. i można się spierać, ale „Definitely Maybe” oraz „(What’s the Story) Morning Glory?” to kwintesencja britpopu. Tam, gdzie Blur z biegiem lat stracili pazur i stali się zbyt poprawni, Oasis wciąż wymiatają. Ich muzyka starzeje się jak dobre wino – bez utraty mocy. Jasne, solowe projekty braci G. jakoś mnie nie kręcą, a sami artyści bardziej przypominają teraz memy niż idoli, ale jeśli chodzi o twórczość Oasis, to nadal wzbudza we mnie emocje.
Tegoroczna, jubileuszowa reedycja „Definitely Maybe” to prawdziwa gratka. Boxy, 2LP, 2CD – wybór jest zacny, a zawartość? Raj dla każdego fana brytyjskiego rocka. Demówki, archiwalne koncerty i zremasterowana wersja albumu – mamy tu wszystko, co może przyspieszyć bicie serca. A co najważniejsze – muzyka nadal kipi tym samym luzem i rock’n’rollową nonszalancją. Już od pierwszych dźwięków „Rock ‘n’ Roll Star” czy „Bring It On Down” czujesz, że możesz nonszalancko rzucić „fok ow” niczym sam Liam Gallagher. Ktoś powie: „to już było, Lennon, Bitle”, i będzie miał rację – ale kogo to obchodzi? Oasis odświeżyli klasyczny rock, dodając mu szczyptę ulicznego sznytu prosto z Manchesteru. To nie byli grzeczni chłopcy z idealnymi fryzurami – to byli goście, którzy pili piwo, jarali szlugi i tłukli się pod pubami. I ta surowość idealnie współgrała z ich muzyką.
„Definitely Maybe” to album bez słabych punktów. Nie ma tu zapychaczy – każdy numer to czysta esencja brytyjskiego rocka. I choć minęło już tyle lat, to nadal mam ciarki, gdy słyszę „Live Forever”. Pamiętam, ile razy ten numer leciał o świcie, po imprezie, kiedy z papierosem w ustach witałem wschód słońca. To hymn młodości, nawet jeśli moje imprezy dziś kończą się o 23:00, a ostatni raz piłem alkohol dekadę temu. Jasne, „Cigarettes & Alcohol” bardziej pasuje do środka imprezy, ale „Live Forever” to ten moment, gdy z uśmiechem i refleksją kończysz wieczór.
Każdy numer na „Definitely Maybe” to dla mnie ścieżka dźwiękowa czasów liceum – buntowniczego okresu, gdy w moich słuchawkach królowały Oasis, Gunsi i czwórka z Seattle. Kolejne płyty Oasis? Lubię je, ale to już inna bajka. Mam sentyment do niektórych utworów z „Heathen Chemistry” czy „Dig Out Your Soul”, ale to już nie ten poziom młodzieńczego buntu.
Wiem, że nie jestem sam w czekaniu na powrót braci Gallagher, który pewnie kiedyś nastąpi. I gdy to się stanie, z pewnością będę śpiewać z tłumem „Maybe I just wanna fly…” na całe gardło. A póki co, pozostaje mi ta reedycja „Definitely Maybe” i wspomnienia, których nikt mi nie odbierze.