Dodaj produkty podając kody
PORTISHEAD Roseland Nyc Live 2LP RED
- 2x Vinyl, LP, Album, 25th Anniversary Edition
Portishead to jeden z TYCH bandów w mojej muzycznej edukacji. Uwielbiam Massive Attack i całą, mroczną muzę zwaną trip-hopem, którą rozpoczęli. Z biegiem lat jednak to właśnie ekipa Beth Gibbons najbardziej zawładnęła moją wyobraźnią. Moje pierwsze spotkanie z ich muzyką było powiązane z moją inną muzyczną obsesją, a dokładnie Faith No More. Oglądając z wypiekami występ Pattona i ekipy z festiwalu Monsters Of Rock w 1995, nie spodziewałem się, że jestem o krok od odkrycia jednego z najcudowniejszych bandów w historii muzyki alternatywnej. FNM wykonało tam fragment kawałka „Glory Box”. Patton, w deszczu śliny fanów (sam o to poprosił), wykonał ten cover. Zaśpiewał to tak genialnie, że musiałem zrobić małe śledztwo. Co to za numer, co to za band! No i tak rzuciłem się na album „Dummy”. Smutek, nostalgia tego albumu rozerwały moje serce na strzępy. Beth z automatu stanęła obok Björk na moim podium wokalistek. Nie zapomnę nigdy tego, jak to numer „Sour Times” sprawił, że miałem łzy w oczach. Genialny tekst, uwypuklony przez wrażliwość Gibbons, do tego wręcz filmowy podkład i zbieranie szczęki z podłogi... Beth stała się w tym tracku jakby uosobieniem niespełnionej miłości. To, w jaki sposób wykrzykuje fragment „Nobody loves me!”, powoduje, że stajemy przed nią jak przed lustrem i widzimy swoje niepowodzenia i zawody miłosne. Zresztą cały ten album ma w sobie taki klimat starego filmu, w którym to za każdym razem odnajdujemy coś wyjątkowego.
Podobnie było z ich drugim krążkiem „Portishead”. Jest to rozwinięcie klimatu znanego nam z „Dummy”, ale z większą ilością mroku i tętniącego niepokoju. Można nawet powiedzieć, że podkłady, tym razem bardziej oparte na jazzie, stały się mniej płynące, mniej filmowe, a bardziej punktowe i agresywne (jakkolwiek to brzmi w przypadku takiej muzy). Swoją drogą, jest to typowo winylowa muzyka. Wszystkie te trzaski jeszcze bardziej uwypuklają ten klimat. Działa to na moje zmysły do tego stopnia, że wręcz czuję zapach papierosów Beth w trakcie odsłuchu tej muzy, a przy „Half Day Closing” to nawet widzę dym...
No i teraz dochodzimy do „Roseland NYC Live”. Jest to pewnego rodzaju esencja nie tylko Portishead, ale i jeden z najważniejszych koncertów, albumów koncertowych lat 90. Kiedy każdy z wypiekami na twarzy wspomina cykl „MTV Unplugged” i koncerty Alice In Chains czy Nirvany (słusznie!), ja zawsze dorzucam ten krążek do tej listy. Pomimo iż jest to zupełnie inna muzyczna bajka, to jest w tym coś równie magicznego co w przypadku wyżej wymienionych. Orkiestra, która towarzyszyła tego wieczoru zespołowi, sprawiła, że numery z ich dwóch pierwszych płyt zabrzmiały odrobinę potężniej. Nie chodzi tutaj o to, że Portishead raptem stworzyło jakieś monumentalne orkiestracje – nic z tych rzeczy. Ich muza zawsze zawierała tego typu motywy, więc... wszystkie te smyki jedynie akompaniują zespołowi, a nie tworzą nową jakość. Nie ma tutaj nowych aranży, jest jedynie delikatne podbijanie emocji, które od zawsze tkwiły w tych numerach. Uważam, że gdyby ich tutaj nie było, to tak naprawdę ten koncert nie straciłby wiele. Mimo to faktycznie, kiedy ogląda się ten koncert w wersji wideo, to nadają oni całemu „spektaklowi” takiego fajnego klimatu, ale to tylko tyle. Orkiestra jest bardziej dla mnie elementem scenografii, tak jak chociażby kiedyś świeczki u wspomnianego Alice In Chains. Ich obecność chyba najbardziej jest słyszalna w „Strangers” oraz „All Mine”. Natomiast te przebitki ulic Nowego Jorku fajnie komponują się z całą muzą i jeszcze bardziej podbijają mrok i filmowość ich muzy.
Prawdziwą czarodziejką jest jednak Beth. Pomimo iż jest bardzo statyczna w swoim scenicznym jestestwie, to przykuwa naszą uwagę od pierwszych sekund. Każdy jej gest, każdy wypalony papieros jest jakimś dziwnym, mistyczno-teatralnym przeżyciem – przynajmniej dla mnie. Tak czy inaczej, ten występ to prawdziwy kult, a numery tu zagrane to prawdziwe piękno. Jedyne, co mnie wkurza, kiedy to nastawiam ten album, to to, że nigdy nie widziałem ich na żywo. Nawet kiedy Portishead powróciło za sprawą genialnego „Third”, to zaraz znów odeszli w cień. Co prawda Beth nagrywa fenomenalne, solowe rzeczy, ale no nadal nie jest to Portishead. Czy kiedyś zobaczę ich w wersji live i poczuję ten klimat z Roseland? Nie wiem, ale bardzo bym chciał wreszcie przestać zazdrościć ludziom, którzy w Nowym Jorku, 24 lipca 1997 roku, byli na tym koncercie.
TRACKLISTA:
A1. Humming
A2. Cowboys
A3. All Mine
B1. Mysterons
B2. Only You
B3. Half Day Closing
B4. Over
C1. Glory Box
C2. Sour Times
C3. Roads
D1. Strangers
D2. Undenied
D3. Numb
D4. Western Eyes
Kolorowe płyty winylowe cieszą oko każdego melomana, który lubi mieć coś specjalnego w swojej kolekcji winyli. Są to zazwyczaj limitowane wydawnictwa, które są ściśle ograniczone pod względem ilości. Skutkuje to w późniejszym czasie wzrostem wartości danej płyty i wówczas dane wydawnictwo staje się elementem poszukiwań zbieraczy płyt. Różnorodność w kwestii koloru płyty winylowej jest nieograniczona - płyta może zostać wytłoczona w jednym bądź wielu kolorach, może również posiadać swoistego rodzaju specjalnie wytworzone plamki tzw. splattery. Istnieją również płyty, na których zostały wytłoczone rysunki - takie wydawnictwa nazywa się picture disc (PD). Zachęcamy do zapoznania się z naszą ofertą kolorowych płyt winylowych i limitowanych wydań winyli, gdyż w przyszłości mogą się one okazać się udaną inwestycją!